Każdego dnia, tygodnia, w każdym etapie, cyklu jaki przechodzimy coś się rodzi, a coś umiera.
„Stare” odchodzi, by mogło narodzić się „nowe”, a procesowi zawsze towarzyszy BÓL, opór.
To normalne, jednak będąc tego świadomymi lepiej, łatwiej przejdziemy przez każdy następny taki proces.
Każda chwila umiera i odchodzi bezpowrotnie, każde TERAZ umiera, by mogło narodzić się nowe. Zaakceptujmy własną transformację!
Czasami te najtrudniejsze chwile (jeśli całkowicie się nie poddamy z Sobą, nie opuścimy głowy w geście beznadziei i nie zatracimy się w niej całkowicie) są zapowiedzią wspaniałego jutra.
Zainspirował mnie dziś tekst, który znalazłam u Mariusza Alina na stronie:
ALIN – życie światłem w rytmie serca.
zwłaszcza: „tak miłość się wierci w Tobie, że aż boli” – które to słowa przywiodły mi na myśl NARODZINY dziecka.
Pięknie porównano tu miłość do motyla, choć mogę z doświadczenia powiedzieć, że każdy ma inną jej barwę, inną nutę w sobie.
Ta nuta to nasz RDZEŃ, Dusza. Ona wyzwala się, rodzi, jest powoływana do istnienia poprzez codzienne doświadczanie i transformację osobową na jego skutek.
„Twór miłości”, jej oblicze, Ducha każdego z nas można by w zależności od unikalnego zestawienia barw przyrównać do innego lotnego stworzenia… Każde ma inną drogę, pełni inną funkcję, rodzi się w inny sposób, jednak wszystkie są równie wspaniałe i potrzebne.
Jedni będą subtelnym i pełnym gracji motylem, inni rajskim ptakiem pełnym kolorów i zachwycającym rapsodią barw, a jeszcze inni dumnym orłem szybującym wysoko ponad Ziemią i obserwującym wszystko z góry…
Którym ja jestem?
Jeszcze nie wiem… Czasem wydaje mi się, że każdym po trochu… Wiem jednak z pewnością, że narodziny orła będą bolesne proporcjonalnie do jego magnificencji – toteż nie martwcie się bólem, który przeżywacie podczas doświadczenia: pamiętajcie, a może nawet powiedzcie sobie:
„Właśnie rodzi się wspaniały motyl, orzeł, a może rajski ptak. Nie boję się i nie martwię, przetrwam ten proces, by jutro ROZPROSTOWAĆ SKRZYDŁA”.
Podziękujcie za KAŻDE doświadczenie, niezależnie jakie jest, wiedząc, że to element wiecznej transformacji, koniec lub początek nowego cyklu… A KOŃCA nie ma.
Jesteśmy jak feniks, podatni, a zarazem odporni na śmierć.
Wiecznie coś się w nas przebudowuje, rekonstruuje… Coś się zmienia. Pomimo, że rdzeń pozostaje ten sam – nieustannie się przeobrażamy. Tym, co najlepsze możemy zrobić, by tej zmianie dopomóc to… NIE PRZESZKADZAĆ!
Optymistycznie nastrojona dziś i na jutro życzę Wam wspaniałego życia,
Serafinek
Serafinek
Nie przywiązuj mnie do żadnej z przedstawionych tu tożsamości, gdyż i ja nie jestem do nich przywiązana. Wybieram je ku uciesze z Życia. Jeśli chcesz eksploruj to wyjątkowe przejawienie boskości we mnie, by dogłębnie zbadać swoje. „Kim jestem? Zapytałam siebie. Istnieniem? Marzeniem? Boskim tchnieniem? Nie… JA jestem PŁOMIENIEM.”
- WWW |
- Więcej postów(189)
Piekne slowa – dziekuje i nie przeszkadzam:-)