Czy męczeństwo to heroizm?

Wszelkie „poświęcanie się”, stawianie „dobra innych” powyżej samego siebie, wybieranie czegokolwiek, bo „tak będzie lepiej”, albo „tak trzeba”, czy też z poczucia (źle pojętego) obowiązku to właśnie męczeństwo. Jest jednak całkowicie błędna, niezdrowa postawa życiowa.

Dlaczego to niedobrze, że chcemy być „dobrzy dla innych”?

Przede wszystkim – powinniśmy zacząć od definicji słowa „dobrzy”. Co to właściwie oznacza?

Tego chyba nikt nie wie…

Wszystko we Wszechświecie jest relatywne, a w całej tej „zabawie” życiem chodzi o to, by NAS satysfakcjonowała, uczyła, bawiła…

Cała ta podróż jest TYLKO po to, by wszechobecna świadomość doświadczała siebie przez nieskończoność perspektyw… Dlaczego więc jedna z perspektyw miałaby być ważniejsza od innych?  Przecież to to samo oblicze JEDNEJ, Uniwersalnej świadomości (czy też Jaźni/Boga, jak kto woli).

KAŻDY, absolutnie każdy – każde uosobienie tej Jaźni, czyli każda istota jest RÓWNO – WAŻNA.

Tyle tylko, że każdy z nas doświadcza siebie dla siebie – toteż stawianie kogoś ponad samym sobą jest… po prostu NIELOGICZNE. Właśnie dlatego, byśmy wszyscy liczyli się RÓWNO – każdy z nas automatycznie, zgodnie ze swoją naturą postawi samego siebie na nr 1 w swoim życiu!

TO NIE EGOIZM! To normalne, zgodne z naturą istnienia.

Z tymi „innymi” chodzi bardziej o to, by być świadomym ich istnienia i tego, że mają identyczną naturę jak MY i z samej racji BYCIA zasługują na szacunek. Tylko tyle.

Co więcej – to już kwestia naszych preferencji osobistych. Jeżeli znajdujemy radość w pomocy innym – pomocy w dowolnej formie – wtedy dopiero sens jest jej udzielać.

Faktycznie rzecz biorąc poprzez tą pomoc – realizujemy SIEBIE.

Niezależnie czy chcemy być uzdrowicielami ciał, ducha, umysłów, czy może chcemy dzielić się naszymi zdolnościami, profesją… może po prostu mamy chęć podzielenia się naszymi ekspresjami w formie sztuki… Niezależnie jaką wartość wnosimy do społeczeństwa – dobrze jest wtedy, gdy SAMI realizujemy siebie poprzez to DAWANIE.

Jedynym natomiast, co możemy DAĆ jest właśnie NASZA WYJĄTKOWOŚĆ.

I koło się zamyka.

Dbamy, pielęgnujemy samych siebie, by móc LAĆ z pełnego naczynia – wypełnionego radością, miłością, szczęściem… Sami realizujemy się w tym, czerpiemy radość i jesteśmy jej źródłem DLA  INNYCH.

Puste naczynie może oddać jedynie PUSTKĘ. Próbując się poświęcać – i tak nie dasz wartości! Wszystko, co zrobisz obróci się w nicość, nikt nie zaczerpnie z tego NIC poza może… wiedzą „jak nie robić”.

Bezsensem jest dlatego stawianie na piedestały stwierdzenia, że „ktoś jest zdolny do poświęceń”… Och, ach! Jaki on dobry! – dla mnie to jedna wielka bzdura.

W życiu chodzi o doświadczanie i równowagę – nie o wielkie misje zbawcze świata! A i tak – jeśli cokolwiek będzie miało ten świat „zbawić” (swoją drogą ciekawe od czego) – nie będzie to z pewnością męczeństwo.

Radość życia. To może prędzej…

Skąd więc wzięło się to gloryfikowanie poświęcania się?

Wydaje mi się, że ludzie prowadzeni fałszywymi schematami, kodami kulturowymi czy wpojonymi wzorcami w społeczeństwie odchodzili od siebie samych i odczuwali pustkę.

Nie realizując siebie próbowali tą pustkę zapełnić, a jako, że nie realizowali siebie – nie umieli siebie POKOCHAĆ.

Chcąc pokochać siebie choć trochę stworzyli archetyp herosa – zbawcy – martyra, który poświęca się ze „szczytnych pobudek”… Dzięki temu – mogli podziwiać po cichu samych siebie choć trochę, w fałszywie pojętej pokorze, ze spuszczonymi głowami „poświęcając się”…

NIE ZBAWISZ ŚWIATA ZATRACAJĄC SIEBIE! To Ty jesteś Światem dla Ciebie!

Nie pomożesz swoim dzieciom poświęcając się dla nich! Jedyne co im dasz w ten sposób to ZŁY PRZYKŁAD nieszczęśliwej osoby… który będą naśladować.

Zapracowując się w pocie czoła nie oświecisz ludzkości i nie sprawisz, że na świecie będzie lepiej! Twoje działanie będzie skażone BRAKIEM, PUSTKĄ. Miłość jest pełnią, a ona jest możliwa tylko POPRZEZ miłość własną!

Nie ważne kogo chcesz „wspierać”! Nie ważne czy to Twoje dzieci, chore dzieci, niepełnosprawni, zwierzęta, jakaś idea… cokolwiek.

NIE WARTO ZATRACAĆ SIĘ DLA CZEGOKOLWIEK, KOGOKOLWIEK, gdyż mija się to z celem życia

Nie staniesz się „lepszy”, nic nie zyskasz.

Lepiej usiądź i podziękuj sobie za dotychczasowe doświadczanie. Uśmiechnij się do SIEBIE! Przestań gonić, zabiegać… Spójrz na siebie z serdecznością. Przecież nie ma nikogo wspanialszego!

A jeśli z czegoś nie jesteś dumny – przecież nikt nie zabroni Ci od dziś wybierać INACZEJ.

Uśmiechnij się do życia i zostaw to, co zbędne.

Serafinek

Możesz wesprzeć moją pracę tutaj:

Interesują Cię prywatne konsultacje?

Kliknij TUTAJ

Serafinek

Nie przywiązuj mnie do żadnej z przedstawionych tu tożsamości, gdyż i ja nie jestem do nich przywiązana. Wybieram je ku uciesze z Życia. Jeśli chcesz eksploruj to wyjątkowe przejawienie boskości we mnie, by dogłębnie zbadać swoje. „Kim jestem? Zapytałam siebie. Istnieniem? Marzeniem? Boskim tchnieniem? Nie… JA jestem PŁOMIENIEM.”

O Serafinek

Nie przywiązuj mnie do żadnej z przedstawionych tu tożsamości, gdyż i ja nie jestem do nich przywiązana. Wybieram je ku uciesze z Życia. Jeśli chcesz eksploruj to wyjątkowe przejawienie boskości we mnie, by dogłębnie zbadać swoje. „Kim jestem? Zapytałam siebie. Istnieniem? Marzeniem? Boskim tchnieniem? Nie… JA jestem PŁOMIENIEM.”

15 komentarzy

  1. Woo dokładnie to samo mówił De Mello tylko nie tak samo. Dzięki

    1. Pewne prawdy wszyscy odkrywamy 🙂 <3

  2. Nie stawiać siebie niżej od kogokolwiek, ale też nie stawiać siebie od kogokolwiek wyżej, oto jest poprawne usytuowanie. Wszelkie istnienie z samym sobą traktować na równi. „…a bliźniego swego, jak siebie samego”

    1. Zgadzam się, że jesteśmy równi 🙂 Odczuwam jednak, że najwspanialej wychodzi „kochać bliźniego” właśnie poprzez siebie, miłość własną. Ona, jak napisałam wyżej pozwala nam być pełnym naczyniem i przysłużyć się CAŁOŚCI najlepiej i najbardziej optymalnie, a także czerpiąc najwięcej radości 🙂 Mimo wszystko patrzymy swoimi oczami i widzimy świat przez swój pryzmat, będąc świadomością osadzoną w TEJ właśnie osobie, w której nasza Boskość zamieszkuje 🙂

      1. Czyli coś na zasadzie..

        „myśl globalnie, (a) działaj lokalnie”

        Każdy z nas odpowiada za tę część wszechistnienia/wszechświata, którą właśnie jest i na tyle na ile może i/lub potrafi aktualnie zaistnieć

        Każdy z nas odpowiada także wobec siebie, a dokładniej rzecz ujmując, wobec swego samopoczucia na każdej możliwej płaszczyźnie swego bytowania tu i teraz – to najdoskonalszy aparat wskazujący stan naszego bytu, jego jakość i balans

        Ponadto, udowodniono już dosyć dawno temu, że uczymy się najlepiej poprzez przykład, czy zatem istnieje w ogóle inny i po wtóre, lepszy sposób, by „uszczęśliwić” innych, poza rzetelną odpowiedzią sobie i swoim działaniem na pytanie „Jak uszczęśliwić siebie właśnie w najczystszy, najuczciwszy, najpełniejszy i najradośniejszy ze sposobów w każdej chwili, którą ma się do dyspozycji?”

        Czyż właśnie dociekanie tego nie powinno przyświecać nam każdego poranka, gdy się budzimy?
        Jakaż inna nasza misja może być bardziej nagląca i bardziej możliwa do realizacji? Hm..?

        1. Zgadzam się w pełni 🙂 Bardzo ładnie powiedziane: „Jak uszczęśliwić siebie właśnie w najczystszy, najuczciwszy, najpełniejszy i najradośniejszy ze sposobów w każdej chwili, którą ma się do dyspozycji?” – tak, to świetne pytanie i sposób na wyznaczanie i korekcję swojego kursu 🙂 Jak wiadomo – korygując swój kurs automatycznie pomagamy innym wpasować się na właściwe miejsca, wywierając impulsy samym swoim istnieniem. Dziękuję za ciekawy komentarz i pozdrawiam!

          1. Proszę 🙂

            Dziękuję 🙂

      2. Jednak prawdą jest, że cierpienie istnieje. Bywa, że trzeba zrezygnować z czegoś dla siebie, aby komuś w cierpieniu ulżyć. Prawdziwą sztuką jest widzieć w bliźnim samego siebie i czerpać radość z bezinteresownego czynienia dobrze innym.

        1. Nie można ulżyć w cierpieniu nikomu innemu poza sobą..

          To tylko iluzja umysłu, który chce się bawić w boga..

          Zatem to żadna bezinteresowność, lecz czysty biznes – pomnażanie cierpienia wokół siebie, by utwierdzić je tym skuteczniej w sobie.., i móc mówić „w świecie istnieje cierpienie – walczmy z tym!” Nie, Przyjacielu, cierpienie istnieje tylko w twoim świecie pełnym cierpienia i poświęcenia siebie, bo tak chcesz to jeszcze widzieć, ale gdy już Cię ono zmęczy, to może wtedy odnajdziesz w sobie siłę, którą dziś może ignorujesz, a która pozwoli Ci odnaleźć wolność.. 🙂

          1. Zgadzam się z Joy Maverick – cierpienie jest naszym wyborem, iluzją, jednak bez której nie zgłębilibyśmy własnej wieloaspektowości. Każde istnienie ściąga je (cierpienie) na siebie w niekończącym się ciągu Życia/doświadczania, by zgłębić odczuwanie, nadać wymiaru poprzez postrzeganie światłocienia. Nie pochwalam jednak postawy „cierpiącego bohatera”, ani obwiniania czegokolwiek/kogokolwiek za cierpienie. Nie ma znaczenia system, układy, cokolwiek… Tylko MY. Jeżeli cierpienie występuje (doświadczamy jego odczuwania) to jest ono naszym wyborem, ni mniej ni więcej.

  3. A teraz wyobraźcie sobie, że wychodzicie na ulicę i wszyscy się szczerze tam uśmiechają, są najprawdziwiej w świecie szczęśliwi, to po co komu byłoby zbawianie kogokolwiek?

    Czy w ogóle taka idea mogłaby się zrodzić w szczęśliwym świecie w kimkolwiek szczęśliwym?

    1. Jednak w tym celu, trzeba zlikwidować cierpienie. Dopóki istnieje cierpienie nie ma szans, żeby wszyscy byli szczęśliwi…

      1. Przeciwnie,

        Dopóki istnieje cierpienie, ludzie mają szansę docenić szczęście i świadomie oraz dobrowolnie wybrać szczęśliwie życie i w ogóle – życie lub nadal użalać się bądź szukać przeszkód by nie cieszyć się życiem, tak po prostu, ot tak 😉

        1. To może jeszcze inaczej to przedstawię 🙂

          Szczęśliwe życie to umiejętność taka sama jak jazda na rowerze, nartach, desce itp. 🙂

          A zdobycie jej doskonale obrazuje pewne powiedzonko, a mianowicie
          „Jak sie nie psewrócis, to sie nie naucys” 😉

          I w tym ujęciu, cierpienie to tylko wspaniały nauczyciel ekwilibrystyki, a nie cel lub sposób na życie, gdyż celem życia, wg mnie, może być np.: spokój ducha, czyli wewnętrzna jak i zewnętrzna harmonia, a sposobem na życie np.: autentyczność lub szczęście, choć to trochę jakby różne strony tej samej.. istoty 😉

          Pozdrawiam najserdeczniej 🙂

          1. Mniej więcej podobnie uważam – choć z tą różnicą, że dla mnie celem jest życie/doświadczanie samo w sobie, nie tyle spokój, co smak wielobarwności… Każdy jednak ma swoją preferencję odbioru istnienia, chociaż jak nadmieniłam w artykule nie warto czynić z cierpienia „dla innych”, czy poświęcenia „glorii”. JA na 1-szym miejscu to zasada numer jeden.

            Jednak odczuwanie bólu raz na jakiś czas dodaje „ostrzejszego” smaku życiu, który może być najdoskonalszym uzupełnieniem słodyczy. Harmonia może być utrzymana w różny sposób, co czyni istnienie każdej jednostki „JA” wyjątkowym.

Skomentuj Joy Maverick Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *